Głód, chłód i ciężka praca ponad ludzką miarę, za kawałek chleba - taki los czekał ludność deportowaną przez Armię Czerwoną w 1940 roku, w głąb ZSRR. W poniedziałek, 10 lutego, minęła 74. rocznica pierwszej wywózki Polaków z Kresów Wschodnich na Syberię. Spotkanie upamiętniające te wydarzenia, odbyło się przy pomniku Sybiraków, a następnie przy pomniku Katyńskim w Kielcach.
Uroczyste spotkanie poprowadził Bernard Jasiewicz, prezes Oddziału Związku Sybiraków w Kielcach. Podkreślał wagę podtrzymywania pamięci, o tamtych wydarzeniach. - W dniach 8-10 lutego 1940 roku około 220 tys. obywateli polskich, zostało deportowanych na syberyjskie stepy. Szczególnie wiele trafiło na północ, gdzie były największe mrozy. Ta wywózka była bardzo groźna ze względu na pogodę. Nie było czasu, aby przygotować się na wyjazd. Potem odbyły się jeszcze trzy masowe transporty. Zależy nam, aby młodzież zainteresowała się tym tematem, aby młodzi pamiętali, przychodzili. Jeżeli my nie będziemy pamiętać o swoich, a później młodzi nie będą pamiętać o nas, to będzie to bardzo smutny pobyt, tu w tym miejscu, w którym się spotykamy - mówił Bernard Jasiewicz.
Sytuację Polaków trafiających na zsyłki przybliżyła Halina Rutecka, członkini Związku Sybiraków z Kielc. - Wspominamy dziś pierwszą tragiczną trasę, w której zginęło najwięcej Polaków. Były ogromne mrozy, ludzi zabierano w nocy. Matki z dziećmi i starsze osoby wywożono w nieznane, po całym Sybirze. Tam w tragicznych warunkach, w łagrach, ludzie skazani byli, tak jak moja rodzina, na 20 lat zsyłki. Moja rodzina wyjechała 21 czerwca 1941 roku, w trzecim transporcie. Natomiast ci, którzy jechali 10 lutego, mieli najmniejsze szanse na przeżycie. Wielu zamarzało w wagonach i nie było mowy o żadnym pochówku, zmarli wyrzucani byli po drodze na śnieg. W wagonach za toalety służyły wywiercone dziury, a transporty jechały tygodniami. Moja rodzina jechała prawie dwa miesiące. Czekaliśmy, aż otworzą drzwi na przystanek i dadzą nam jakiejś strawy, od okolicznych mieszkańców. Po tym tragicznym transporcie, niestety, nie czekało nas też nic dobrego, tylko walka o przetrwanie każdego dnia. Pamiętam jak moja mama wysprzedała już wszystko, co mogła wymienić na żywność, i nie mieliśmy, żadnych środków do życia, ani nic do jedzenia. Mama wysłała moje starsze rodzeństwo po prośbie do Rosjan, ale duma nie pozwalała, nie chcieli prosić o kromkę chleba. Życie uratowała nam sąsiadka, która cudem otrzymała jakąś paczkę z jedzeniem i podarowała nam garnuszek kaszy. Tak przetrwaliśmy prawie sześć lat, a Pan Bóg pozwolił nam wrócić i przeżyć to piekło - wspominała Halina Rutecka. - Zwracam się do młodzieży, niech pamiętają o tych chwilach. Myśmy tego doświadczyli. Głód, chłód i ciężka praca ponad ludzką miarę, po dwanaście godzin w zimnie, za kawałek chleba – mówiła.
Prezes Stowarzyszenia „Kielecka Rodzina Katyńska", Anna Łakomiec, przypomniała, że data 10 lutego to wspólna rocznica zarówno rodzin, które trafiły na Sybir jak i potomków oficerów, którzy zginęli w Katyniu. - Sybiracy i Rodziny Katyńskie mają wspólną historię, gdyż nasze rodziny spotkał podobny los. Musimy pamiętać o naszych przodkach, przekazywać tę pamięć. Nie umiera ten, kto trwa w pamięci żywych, dlatego tutaj jesteśmy - podkreślała Anna Łakomiec.
Spotkaniu towarzyszyła, krótka refleksja, modlitwa, zapalenie zniczy i złożenie kwiatów.
Źródło: www.wrota-swietokrzyskie.pl
Fot. Zbigniew Masternak