Przejdź do zawartości
change-font-size Zaloguj

Opowiedz swoją historię Opowiedz swoją historię

Pragniemy ocalić od zapomnienia dramatyczne losy ofiar Zbrodni Katyńskiej oraz ich rodzin. Członków Stowarzyszenia „Kielecka Rodzina Katyńska", którzy chcą, by ich rodzinne historie zostały zamieszczone na stronie internetowej Stowarzyszenia, serdecznie zapraszamy do kontaktu z Jolantą Kulińską, tel. 692 363 985, e-mail: katyn-kielce@wp.pl.

Por. Władysław Sulewski – spoczywa w Bykowni

Por. Władysław Sulewski – spoczywa w Bykowni

"Idę z tymi panami. Powiedz mamie, że na obiad mogę się spóźnić" –  to były ostanie słowa, które do syna Ireneusza powiedział por. Władysław Sulewski. Panowie z NKWD od razu jednak sprostowali: "Dziś ojciec nie wróci do domu, niech matka nie czeka z tym obiadem". Siedmioletni chłopiec był w Łucku w listopadzie 1939 roku świadkiem aresztowania ojca. Nigdy więcej się nie zobaczyli.

 

Por. Władysław Sulewski z synem Ireneuszem

 

Wspomnienie Ireneusza Sulewskiego o ojcu Władysławie i wojennych losach rodziny

W 1939 roku mieszkałem z rodzicami w Łucku. Ojciec pracował w Komunalnej Kasie Oszczędności. Po 17 września na te tereny wkroczyli Rosjanie. Ojciec jak zwykle poszedł do pracy w mundurze, bo tak się ubierał, mimo że był w rezerwie. Mama zaczęła go prosić, żeby się przebrał, ale ojciec powiedział: „Jest taka sytuacja, że nie mogę być po cywilnemu, tylko muszę być po wojskowemu". Pracował do listopada.

Po 17 września zaczęło się w banku źle dziać, bo aresztowali dyrektora Komunalnej Kasy Oszczędności pana Zabielskiego. Po około dwóch tygodniach od tego zdarzenia nastąpiło aresztowanie mego ojca. Byłem świadkiem, jak to się odbyło. Miało to związek z tym, że do nas do domu pewna gospodyni przynosiła mleko od krowy. Jednocześnie była ona pracownicą banku, w którym był zatrudniony ojciec. Od czasu do czasu w dniu, kiedy ona nie mogła przynieść nam tego mleka, mama wysyłała mnie po mleko do banku. Tego właśnie dnia poszedłem tam i zastałem ojca, który się już ubierał. Stał koło dwóch panów z Urzędu Bezpieczeństwa, enkawudzistów, którzy po niego przyszli. Ja zapytałem: „Tato, gdzie ty idziesz?". „A idę z tymi panami. Powiedz mamie, że na obiad mogę się spóźnić" – powiedział. A oni się odezwali: „Powiedz, że dziś ojciec nie wróci do domu, niech matka nie czeka z tym obiadem". Zabrali ojca i poszli. Ja już go więcej w życiu nie widziałem.

Kiedy wróciłem z mlekiem do domu, przyjechały już dwa czy trzy samochody NKWD, które stanęły na naszym podwórku. Zaczęli robić rewizję, szukali broni. Ojciec miał broń i krótką, i długą, i sportową. Niczego jednak nie znaleźli, bo broń była zakopana w ogródku. Zabrali nam między innymi aparaty fotograficzne, których ojciec miał kilka, maszynę do pisania, radio, kosztowności. Ograbili nas doszczętnie. Takie były czasy – w samowoli robili, co chcieli.

Mama za wszelką cenę starała się dowiedzieć, gdzie ojciec został umieszczony. Od razu poszła do więzienia w Łucku z prośbą, że jeżeli ojciec tam przebywa, to chciałaby mu przekazać paczkę. Okazało się, że jest więzień o takim nazwisku i dostała zezwolenie na przynoszenie paczek. I tak chodziła z tymi paczkami przez jakiś czas. W końcu nastąpił moment, kiedy powiedziano jej, że nie ma takiego nazwiska i takiej osoby. Mama zapytała, gdzie w takim razie jest? „Ubył" – powiedzieli. I na tym się zakończyło. Wiadomo było tylko, że już nie ma go w więzieniu.

Nie widzieliśmy ojca nigdy więcej. Mama wiedziała, że przed aresztowaniem dwukrotnie namawiano go do współpracy z NKWD. Ojciec na to nie przystał, wiadoma sprawa, bo był patriotą, a po drugie jeżeli ktoś był hallerczykiem, to nie ma mowy, żeby uległ takim presjom. Nie zgodził się.

Po aresztowaniu mego ojca przydzielono do nas na kwaterę dwie osoby. Było to małżeństwo. Ona pracowała w jakimś instytucie szkół, natomiast on był enkawudzistą. Mama od razu musiała odstąpić im jeden pokój z całym wyposażeniem, pościelą, meblami. Ta pani, żona enkawudzisty, żyła z matką w dobrej komitywie. Po krótkim czasie powiedziała do mojej mamy: „Natalcia, ty musisz stąd uciekać, bo jeżeli nie uciekniesz, to cię spotka Sybir. A jak zostaniesz wywieziona na Sybir, to stamtąd nie ma odwrotu". Mama z początku nie chciała słuchać, ale ona nalegała. Mama wywiozła mnie i moją siostrę do Kiwerc, 15 kilometrów od Łucka, do naszego stryja Józefa.

W czasie ucieczki wszystko było tak upozorowane, żeby nic nie brać ze sobą, bo gdybyśmy mieli jakąś walizeczkę czy jakiś pakunek, to zostalibyśmy od razu na dworcu zatrzymani. Nic absolutnie nie mieliśmy przy sobie. Tak jak staliśmy, tak uciekliśmy. To umożliwiło nam dostanie się do pierwszego lepszego pociągu, aby wyjechać z miasta. Mama, po ulokowaniu nas u stryja, na razie wróciła do Łucka, żeby zorientować się, co się dzieje. Okazało się, że w nocy rzeczywiście byli po nas i chcieli nas aresztować.

Mama postanowiła jak najprędzej wywieźć nas z tego terenu na Białostocczyznę, gdzie mieszkała jej rodzina. Ponieważ z Łucka wróciła z naszą nianią, to teraz jechaliśmy osobno – w jednym wagonie niania z nami, a w drugim mama. Zrobiliśmy tak na wszelki wypadek, żeby zminimalizować ryzyko aresztowania, gdyby trafili na nasz ślad. Przez całą drogę jednak nie mieliśmy już kłopotów.

Kiedy już dotarliśmy na Białostocczyznę, dostaliśmy wiadomość z Kiwerc od stryja Józefa, że jesteśmy poszukiwani przez NKWD, dlatego że uciekliśmy. Przyszła jeszcze taka wiadomość, że to małżeństwo, które było u nas na kwaterze, zostało aresztowane. Po prostu zniknęli. Było jasne, że groziło nam to samo. Wobec tego przez cały okres okupowania przez Rosjan tego terenu, do 1941 roku, czyli do wybuchu wojny między Niemcami a Rosją, musieliśmy się ukrywać. Moja siostra, która miała już wtedy 15 lat, poszła na służbę do ludzi, żeby się schować, a ja z mamą tułałem się po rodzinie, dalszej, bliższej... Nie było innego wyjścia.

W 1941 roku, kiedy wojska niemieckie wchodziły na nasz teren, byliśmy w okolicy Moniek. Jest taka prawda, do której trudno się przyznać, ale tam Polacy witali Niemców kwiatami. Widziałem to na własne oczy, ale, niestety, taka jest rzeczywistość. Po czasie bytności Rosjan wszystko wydawało się lepsze od nich, tak można powiedzieć.

W 1944 roku, przed żniwami, Niemcy zaczęli się wycofywać z Białostocczyzny. Wywozili wszystko, co mogli. W końcowym okresie do pomocy zabierali pracujących u siebie Polaków. Z tego powodu w styczniu 1945 roku cała nasza rodzina znalazła się w Prusach Wschodnich w Sensburgu (dziś Mrągowo).

Kiedy zbliżał się front i było słychać armaty, uciekliśmy od naszego bauera. Dużą grupą, wielonarodowościową, nocowaliśmy w jakiejś bardzo dużej hali na przedmieściach Mrągowa. W nocy weszło kilku żołnierzy niemieckich. Chcieli rozstrzelać wszystkich Polaków, bo coś im zginęło. W naszej obronie stanął miejscowy rzeźnik, Niemiec, który też tam nocował. Miał broń. Powiedział wtedy: „Jak jesteś taki mocny, to wyjdź i zatrzymaj front".

Pod Szczuczynem z kolei staliśmy nad rowem. Tym razem pijany rosyjski żołnierz szukał rozrywki, znów byliśmy w zagrożeniu. W tym czasie brat mamy wiózł oficerów, zobaczył nas, rozpoznał i tak cudem znowu uratowaliśmy się.

Szliśmy z Mrągowa do Moniek i takich zdarzeń po drodze było więcej, ale w tych dwóch sytuacjach byliśmy najbliżej śmierci. Wielokrotnie zatrzymywaliśmy się na nocleg. Każdy, kto miał broń, mógł z nami zrobić, co chciał, więc na przykład wybierał sobie jakąś kobietę lub dziewczynkę. Wiele razy widzieliśmy to, taki los spotkał większość idących z nami kobiet.

Jeszcze w czasie wojny mama ponownie wyszła za mąż. Od momentu, kiedy jej powiedziano, że Władysław Sulewski „ubył" z więzienia, było wiadomo, że został zlikwidowany, zamordowany może nawet w Łucku. Tak to wyglądało i cała rodzina – i ze strony mamy, i ze strony ojca – uznała, że na pewno nie żyje.

Po wojnie jeden z braci ojca, Józef, zamieszkał z rodziną w Opolu. Oboje z siostrą pojechaliśmy do niego i tam poszliśmy do szkoły. Halina została tam na stałe, a ja, po kilku przeprowadzkach, odnalazłem swoje miejsce w Kielcach.

Niedawno zmarła najmłodsza siostra mamy. W grudniu miałaby setne urodziny. To ostatnia krewna z pokolenia moich rodziców. O pewnych przeżyciach trudno opowiadać, bo znowu wszystko widzę, słyszę i czuję, ale trzeba to zrobić. Czas mija i jest nas coraz mniej, nas, którzy jeszcze mogą o tym wszystkim zaświadczyć.

 

Władysław Sulewski z żoną Natalią i córką Haliną (ok. 1926 r.)

 

Życiorys por. Władysława Sulewskiego opracowany przez Jolantę Kulińską, wnuczkę Władysława Sulewskiego, córkę Ireneusza

Dawno temu, pod koniec XIX wieku, urodził się Władysław Sulewski, mój dziadek. Nigdy go nie poznałam, a dowiedziałam się o nim dopiero, gdy byłam w wieku szkolnym. W dowodzie mojego ojca Ireneusza Sulewskiego przypadkiem zobaczyłam wpis – miejsce urodzenia: ZSRR. „Jak to? To niemożliwe" – taka była pierwsza reakcja. Nie wolno mi było o tym mówić nikomu i nigdzie.

Ale wracając do Władysława… Urodził się w 1886 roku w województwie białostockim w powiecie szczuczyńskim. W 1906 roku, gdy miał 20 lat, wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Tam pracował i kontynuował naukę. Ukończył tam High School i Business College. W 1907 roku wstąpił do Związku Narodowego Polskiego do grupy w Chicago. Odbył kursy gimnastyczne, a później wojskowe. Był organizatorem, instruktorem i naczelnikiem Gniazd Sokolich w Chicago, Milwaukee, Bostonie i Filadelfii.

W Europie od 1914 roku trwała I wojna światowa. W 1917 roku Stany Zjednoczone wypowiedziały wojnę Niemcom. W tym też okresie zaczęła się przygoda wojskowa Władysława Sulewskiego. Wykorzystał swoje zdolności organizacyjne i umiejętność współpracy z ludźmi. Najpierw trafił na kurs armii amerykańskiej, a później do szkoły oficerskiej w Kanadzie. Po ukończeniu tej szkoły, i zapisaniu się jako ochotnik, został powołany na stanowisko oficera rekrutacyjnego. Do końca 1917 roku zorganizował Centrum Rekrutacyjne w Wilkus Barre i Mt. Carmel. Następnie na własną prośbę razem z oddziałami rekrutacyjnymi został przeniesiony do obozu Niagara on the Lake w Kanadzie na stanowisko dowódcy kompanii, a później na stanowisko komendanta Oddziału Polskiego w obozie Fort Niagara w Stanach. Wszyscy żołnierze tego obozu zostali wysłani do Francji do powstającej armii gen. Józefa Hallera. W sierpniu 1918 roku Władysław również dotarł do Francji jako komendant transportu. Następnie przydzielony został na kurs oficerski w Quintin. Później był komendantem grupy w Lanion, a w 1919 roku przeniesiono go do Lormery. Po zorganizowaniu 28 Kompanii przeniesiony został do 2 Baonu Dywizji Instrukcyjnej i mianowany najpierw dowódcą 5 Kompanii, a później zastępcą dowódcy baonu. W kwietniu trafił pod dowództwo gen. Jana Romera w Polskiej Misji Wojskowej Zakupów w Paryżu.

W sierpniu 1919 roku Władysław Sulewski został wysłany jako kurier do Polski. Po powrocie był inspektorem bazy transportu wojskowego w Ambronay i członkiem misji do Londynie (od stycznia do sierpnia). We wrześniu 1920 roku został powołany na stanowisko szefa Bazy Morskiej w Calais, z zadaniem zorganizowania jej. Wrócił do Paryża i stąd, po 14 grudnia 1920 roku, przybył do Polski z przydziałem do IV Oddziału Sztabu Ministerstwa Spraw Wojskowych w Warszawie.

3 sierpnia 1921 roku na własną prośbę por. Władysław Sulewski został zwolniony z czynnej służby i przeniesiony do rezerwy z przydziałem do 31 Pułku Strzelców Kaniowskich, a następnie do 6 Pułku Piechoty Legionów w Wilnie. Został odznaczony Medalem Niepodległości i Krzyżem Ochotników z Ameryki. Od 1922 roku był nauczycielem wychowania fizycznego w szkołach średnich, najpierw w Kowlu, a później w Łucku.

Kilka lat temu z Archiwum Wojskowego otrzymaliśmy kserokopie dokumentów: własnoręcznie spisany życiorys i przebieg służby wojskowej. Są tam również opinie z biura Zarządu Sokolnictwa Polskiego w Ameryce z 1926 roku, odpis dyplomu z 1914, potwierdzający ukończenie kolejnego kursu skautowsko-gimnastyczno-wojskowego na poziomie instruktorskim, a także odpis zaświadczenia z 1912 roku o odbyciu kursu instruktorów sokolich pod kierunkiem specjalnie sprowadzonego ze Lwowa Włodzimierza Świątkiewicza. Jest również uzasadnienie przyznanego odznaczenia. Widnieje tam między innymi zdanie: „Od chwili wybuchu wojny organizuje i uczestniczy w kursach wojskowych mających na celu przygotowanie Sokołów w Ameryce do walki czynnej o niepodległość Ojczyzny".

Po przejściu do rezerwy w 1923 roku Władysław Sulewski ożenił się z Natalią Niewiarowską. Małżonkowie zamieszkali w województwie wołyńskim. Tam również, w Kiwercach, osiedlił się brat Władysława – Józef. Natomiast brat Marcin, który wyjechał do Ameryki jeszcze przed Władysławem, pozostał tam na stałe. Tylko raz razem z żoną przyjechał do wolnej Polski – na chrzciny Ireneusza. Wszyscy trzej bracia byli bardzo blisko ze sobą związani. Władysław już po swoim ślubie był ponownie u brata. Przy okazji odwiedził Londyn, Paryż, Kanadę i Stany Zjednoczone. Ten wyjazd trwał dość długo – prawie dwa lata.

W Polsce Władysław na stałe pracował z młodzieżą w szkole i działał w ogniskach sokolich. Dziwnym zbiegiem okoliczności zachował się album, który dostał w prezencie w 1929 roku. To historia gniazda sokolego w Kowlu. Był tam wiceprezesem, należała tam również jego żona Natalia. Córka Halina opowiadała mi, że również i ją ojciec zabierał na zajęcia. Rzeczywiście miała mocno wpojone nawyki dbałości o kondycję fizyczną. Pamiętam, że każdy dzień zawsze zaczynała od gimnastyki. W 1938 roku Władysław zaczął pracować w Komunalnej Kasie Oszczędności Powiatu Łuckiego w Łucku. Tam zastał go wybuch II wojny światowej. Miał już wtedy 53 lata.